niedziela, 1 września 2013

Wpis z innego bloga pt: "Not everyone will understand your journey…"

Udostępniam, niestety tylko po angielsku, jeden z najlepszych postów blogowych, jakich kiedykolwiek czytałam:
 Not everyone will understand your journey…

The only person that is truly aware of your emotions, your intentions, or your interpretation of experiences (which is all they can be), is you.
As much as others may — at most times — identify with you or your actions, it is impossible to go through life without occasionally being misunderstood. While you can control what you say or how you act, you cannot always control how others choose to interpret it.
And at times, it may seem that no matter how hard you try to explain yourself to others, they just don’t “get it”.
This should be expected.
Not everyone will understand your journey. That’s fine. It’s nottheir journey to make sense of. It’syours.
It may help to remember that you don’t have to explain yourself or justify your actions to others unless you want to.
The need to explain one’s self is often prompted by fear and the desire to control the outcome of a conversation — for both validation and approval. Just because someone doesn’t agree with your explanation or decisions doesn’t mean you’ve done something wrong.
If you are truly in love with your decisions, the more confident you will be that it doesn’t matter what others think of them.
Just because someone doesn’t understand your journey, it doesn’t mean you’re wrong or heading in the wrong direction. There can be — and often are — multiple paths to the same destination.
And if the path you’re taking through life is along a road less traveled, then it will by its very nature, be less understood and less able to be identified with by those following more conventional routes.
Again, this should be expected.
“Two roads diverged in a wood and I took the one less traveled by, and that has made all the difference.” – Robert Frost
What can sometimes start as a simple quest for gathering feedback from others can sometimes lead to a battle of differing opinions.
Learn to listen to feedback with an open mind, but not take it personally when someone doesn’t “get” or agree with you or your decisions.
“There is a huge amount of freedom that comes to you when you take nothing personally.” — Don Miguel Ruiz
Realize that when all is said and done, you can choose not to let the feedback you’ve received from others have an impact on your decision making process or your journey.
“Listen, smile, agree, and then do whatever the f*ck you were gonna do anyway.” — Robert Downey Jr.
And also realize that you are in control of your emotions. You don’t have to go into the defensive emotional state when having a disagreement or when someone is critical of you or something you’ve done. Remember that this heightened emotional state is most often motivated by your insecurities and need to be accepted.
As I’ve written before, you can not please everyone, nor should it be your goal to try. What others think of you, your ideas, your decisions, or your journey isn’t nearly as important as what you think of these things.
The more confident you are in yourself, the less concerned you will be about what others think of you (for good or ill) — and oddly, the more people will tend to respect you for it.
"Not everyone will understand your journey. That's fine. It's not their journey to make sense of. It's yours." - Zero Dean
See this pin on Pinterest
Not everyone will understand your journey. That's fine. It's not their journey to make sense of. It's yours.
See this pin on Pinterest

środa, 21 sierpnia 2013

AgaZikaron w poszukiwaniu Umysłu

Myślę, że już czas zacząć spisywać moje początki na ścieżce Zen.

Zaczęło się.... nie pamiętam kiedy :)

Chyba od tego, że jako dziecko bardzo mnie rozczulały małe istoty i w wieku przedszkolnym pragnęłam z całego serca nakarmić mrówki chlebkiem, który dała mi mama.
Na wakacjach uwielbiałam chodzić samej po polu i udawać Pocahontas ("Ona ma ducha swej matki. Biegnie, gdzie poniesie ją wiatr..." :) hehe :) ).
Wypełniało mnie wtedy takie uczucie, jakie Dawkins nazywa romantycznym obserwowaniem przyrody. Takie uczucie, jakiego nie sposób opisać bez ocierania się o kicz, więc zaprzestanę prób.

W liceum z moją koleżanką Aś. planowałyśmy uciec do klasztoru w Tybecie, ale buddyzm nadal pozostawał dla mnie niedostępny i ukrywał się pod kategorią: "egzotyka". Może to przez moją katolickość, która wzrosła, jak miałam problemy w domu, a człowiek w chwili dyskomfortu ucieka się do czegoś, co zna. Katolicyzm dobrze znałam, od dzieciństwa. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Lubiłam czytać Erica Emmanuela Schmitta (ateista, który się nawrócił na chrześcijaństwo). Jego książki były akurat na ten czas, zwłaszcza: "Przypadki Adolfa H.". Jego koncepcja mówiąca o tym, że każdy z nas mógłby byś Hitlerem bardzo mi zapadła w pamięć. Właściwie do tej pory często sobie tak wyobrażam, mogłabym być tym/tą i tamtym/tamtą, czasem wkurza mnie mówienie o chuliganach, zbrodniarzach jak o nieludzkich bestiach.

Od czasów licealnych otarłam się o skrajny ateizm (wojujący) oraz o islamofobię. Po książce "Byłem Księdzem" R.Kotlińskiego chciałam ratować Polskę przed księżmi ;). Z radykalizmu do radykalizmu.
Ciężkie czasy ciemności, ale są i z tego pożytki. Zainteresowałam się religiami. Natknęłam się na Hermanna Hessego, a mój przyjaciel wspomniał, że na podstawie jego książki powstał utwór "Posłuchaj, Siddhartho"
Tymon & The Transistors - Posłuchaj, Siddhartho
Przeczytałam, wspaniałe. Polecam. Sama chciałabym przeczytać po raz kolejny, ale boję się, że nie będzie tak pięknie, jak za pierwszym razem ;).

Nie był to jednak punkt zwrotny w rozwoju duchowym.
W marcu 2012, kiedy chodziłam do księdza na pogaduszki (jego również chcialam ratować przed samym sobą ;)), temat kilka razy zszedł na buddyzm. Ksiądz oczywiście skrytykował go, bo to nie jest pełnia prawdy. To na mnie podziałało odwrotnie. Poczułam, że katolicyzm z tą swoją pełnią prawdy nie moze być w pełni prawdziwy, a przynajmniej nie dla mnie, jeśli uważa się to za pewnik. Podczas herbatki u koleżanki, jej szanowny chłopiec przypomniał mi o moim niezrealizowanym marzeniu z liceum - o Tybecie.
Ona na to odpowiedziała: "Bliżej do Tybetu, niż na psychoterapię".
Coś w tym było!
Zapisałam się na psychoterapię tuż po przeczytaniu książki "Kobieta bez winy i wstydu" Wojciecha Eichelbergera. Może nie decydującym, ale dość znaczącym elementem tej decyzji, było to, że książka zdjęła mi z bark odpowiedzialność i winę za swój stan emocjonalny. (Chodzi mi głównie o nieśmiałość, która okresowo przeradzała się w kulę u nogi). Może społeczeństwo? Może rodzice? A może nauczyciele, którzy powielali dyskryminujący kobietę wzorzec?
Chciałabym wspomnieć, że Wojciech Eichelberger odczarował mit o Adamie i Ewie i to było bardzo ważne, ponieważ to pozwoliło mi nadal pokładać nadzieję i interesować się chrześcijaństwem, aż trafiłam na grupę medytacyjną Bogdana Białka z Kielc.

Byłam już, co prawda po lekturze Trzech Filarów - Philipa Kapleau, i po apostazji, ale pewne uwarunkowania i wpojone wartości chrześcijańskie nie opuściły mnie do końca.
Wraz z Bogdanem Białkiem i kilkunastoma ludźmi z różnych stron Polski i z różnych wyznań posmakowałam trochę innego chrześcijaństwa niż to powszechne. Medytowaliśmy w milczeniu przez dwa i pół dnia.
Naprawdę wspaniałe przeżycie. Na koniec, przy stole, jak już opowiadaliśmy o swoich wrażeniach zostałam pochwalona za swoją wypowiedź o wrogach, którzy w rezultacie są urojeniem, i to złożyło się na pełnię mojego zadowolenia.
Wracałam do domu pociągiem, a uczucie przyjemnego chłodu i lekkiego ucisku nie opuszczało miejsca pomiędzy moimi oczyma (może trzecie oko mi się otwierało? :P).

Karczówka (klasztor Pallotynów, w którym odbyło się odosobnienie) wywarł na mnie spore wrażenie. Odwiedzałam to miejsce jeszcze kilka raz i jadę tam jutro na kilka dni. Zawsze porozmawiam sobie z ks. Adamem, który jest miło do mnie nastawiony mimo tego, że powiedziałam mu na samym wstępie, że jestem apostatką i ogólnie boję się księży.

To tyle... Ciąg dalszy nastąpi.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Daniel Waples - hang drum solo



Hang - instrument, który ma tylko 13 lat i przypomina UFO :)

Mariusz robi zdjęcia: 111

Mariusz robi zdjęcia: 111
Cytując swojego fb: "Związek między mną, a zdjęciami nocnymi jest o tyle dziwny, że ja zwyczajnie nie potrafię dostrzec w takiej fotografii niewiele innych wartości niż techniczne. Zawsze będzie to dla mnie fotografia pocztówkowa, wzbudzająca jedynie pojedynczego "ach-a", w porywach - "och!-a". 
Drugą stroną medalu jest proces tworzenia czegoś w stylu zdjęcia poniżej. Wyjście na ryby jest niczym w porównaniu do celowania w jakiś ciemny punkt, wyobrażania sobie kadru, wyciszenia przy 30min naświetlaniu i oglądaniu świeżego obrazka, kawałka krajobrazu, który jest przed nami, a którego to nasz wzrok nie jest w stanie zarejestrować. Magia, choć kiczem trąca.
Wciąga to cholernie, dlatego też takie prace będę publikował."

23:00-05:30/kilka zdjęć/mazowiecki koniec świata/ciemości/oaza spokoju.






niedziela, 21 lipca 2013

sobota, 15 czerwca 2013

Sadzonki za darmo

Wspaniała akcja odbyła się dziś podczas Garażówki przy Nowym Teatrze. Sadzenie roślin do doniczek, ugniatanie, podlewanie, zabieranie do domu :)

Organizatorem miniwarsztatów była Iga Kołodziej z organizacji SIE-JE W MIEŚCIE.

Poziomki, tymianek i bazylia, dzień pierwszy:



niedziela, 12 maja 2013

Pan Wojciech-the sinner


2 wiersze pana Wojciecha, którego poznałam na Karczówce podczas majówki:


Prawdziwy Przyjaciel wg Pana Boga
"Gdzie szczyt człowieczeństwa?
Przyjaźń damsko-męska!
A cóż jest ponad nią?
Tylko przyjaźń ze mną!"


Cała prawda o kobietach wg Pana Boga
"Tylko kobiety w prezencie skarb mają
W każdym wieku w urodzie dojrzewają,
A ten kto powyższego dostrzec nie chce
Niech zamknie oczy, a zobaczy sercem!"

Dostałam od pana Wojciecha więcej wierszy do przeczytania, ale niestety, Panie Wojciechu, wierszowane wyznania grzeszników-żałobników nie są w moim guście.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Z pozdrowieniami dla kleryków..


"Stawanie się mężczyzną musi opierać się na doświadczeniu radosnej i zachwycającej strony
życia. Gdy tego zabraknie, wtedy zamiast stać się obrońcami życia i prawdy, stajemy się
wojownikami śmierci i ciemności. Takich wojowników jest już zbyt wielu na tym świecie."

" Matka wiele zrobiła,
żeby wzbudzić w nas poczucie winy i bezsilności. Jest ono tak wielkie, że nie dopuszczamy nawet
myśli o odejściu. Nasza niedojrzała seksualność w połączeniu z lękiem przed matką i tęsknotą za ojcem wyrażać się może potrzebą wchodzenia w kontakty seksualne z dziećmi, bo z nimi czujemy się bezpieczni. Ogrom zła, jakie popełniamy przy tej okazji, na ogół w niewielkim stopniu dociera do naszej świadomości."

"„To wszystko przez nią." Ten rodzaj myślenia o relacji mężczyzn i kobiet można w jakiejś
formie znaleźć we wszystkich innych omawianych tutaj męskich postawach i sposobach na życie.
To najbardziej podstawowy stereotyp, stereotyp Adama, pierworodnego syna Boga, dla którego
kobieta została stworzona jako wcześniej nie planowany dodatek, ku pomocy i rozrywce. Tak
przynajmniej brzmi jedna 7 dwóch obowiązujących wersji Genesis. Druga stawia sprawę inaczej:
Bóg stworzył kobietę i mężczyznę jako dwie równorzędne istoty. Popularność pierwszej
zawdzięczamy z pewnością temu, ze wywyższa mężczyznę. Druga jest mniej popularna.
W dalszym biegu historii, jako wywyższeni przez Boga, dajemy sobie prawo, by stać się
sędziami, inkwizytorami, ustawo dawcami, panami tego świata, kontrolującymi i ograniczającymi
kobiety. Ponieważ jednak, jako sędziowie, musimy mieć czyste ręce, zmuszeni jesteśmy coś zrobić z
hańbą grzechu pierworodnego. Spychamy więc na kobietę winę za ten grzech. Samych siebie zaś
widzimy w roli namówionych i uwiedzionych ofiar. Ogłaszamy światu, ze cale nasze cierpienie to
wina kobiety, która uległa namowom szatana.
Wina tak zasadnicza musi rzucać cień na wszystkie inne przejawy i atrybuty kobiecości. A więc
to jej wina, że tak na nas działa, że taka śliczna, ze myśli i czuje inaczej. Jej winą jest to, ze jej tak
pragniemy i potrzebujemy. Jej czar i magnetyzm to szatańska sztuczka i dlatego musimy się przed
nią bronić, zmieniać ją, ograniczać, nierzadko pogardzać i niszczyć. Jej wina, w naszym
mniemaniu, jest tak wielka, ze stanowi usprawiedliwienie dla każdej naszej męskiej niegodziwości.
Dlatego tak niewielu kobietom udaje się przeżyć dzieciństwo i dojrzewanie bez seksualnego
nadużycia lub gwałtu, a życie dorosłe bez zdrady i upokorzenia z naszej strony. Są tacy wśród nas,
którzy zawsze znajdują potwierdzenie swoich najgorszych przeświadczeń na temat kobiet,
ponieważ, nie wiedząc o tym, noszą w sercu żal, strach i gniew przeniesiony z dzieciństwa w
dorosłe życie."


"Gdy dorastamy, żywimy przekonanie, ze matka była wspaniałą osobą, którą należy stawiać
wszystkim za wzór. Aby się w tym iluzorycznym przekonaniu utwierdzić, z poczuciem misji
zaczynamy dążyć do tego, by wszystkie inne kobiety w naszym otoczeniu były takie, jak
nieprawdziwy obraz naszej matki. Gdy nasz nieuświadomiony lęk, gniew i żal do niej zostaną
usankcjonowane kulturowym stereotypem winy i upadku kobiety, łatwo je opakować w pozór
świętego posłannictwa na rzecz kobiet. W gruncie rzeczy jednak stajemy się tyranami, bezlitośnie
wprowadzającymi pod przymusem to, co wydaje nam się dla nich dobre i zbawienne.
W  naszych  intymnych, skrywanych fantazjach  seksualnych możemy podążać  w  stronę
masochizmu po to, aby w atmosferze kary i potępienia moc przezywać w pełni naszą zakazaną
fascynację matką.
W skrajnych wypadkach wyparta nienawiść do matki w połączeniu z przemożną potrzebą
doświadczania bliskości z kobietą mogą nas zaprowadzić na tragiczne i przerażające manowce
okrucieństwa i gwałtu."


"Z  psychologicznego  punktu  widzenia  najbardziej   powszechne wyobrażenie Boga, jako
postaci ludzkiej, i cała ikonografia, która przez wieki w związku z tym wyobrażeniem powstała, są
niezwykle pociągające dla spragnionych ojca chłopców. Wizerunki tych mądrych, potężnych
mężczyzn w sile wieku działają na nich jak balsam. Tym bardziej, ze Bóg-mężczyzna posiada
zasadnicze cechy idealnego ojca. Jest wszechmogący, wszechobecny i wieczny. Możemy się me
obawiać, ze kiedykolwiek nas opuści, zdradzi, zniknie, ze załamią go jakieś trudności. Śmierć nie
jest w stanie go dosięgnąć, a nawet nasza śmierć nie przeszkadza mu w wypełnianiu ojcowskiego
powołania. Jego wymagania i surowość podyktowane są miłością do nas i troską o to, abyśmy w
pełni stawali się tym, czym potencjalnie jesteśmy. Wszystko widzi i wszystko wie, ale me wtrąca
się w nasze życie, pozwala wybierać i gotów jest wybaczyć nawet największe nasze błędy. Wie, kim
mamy się stać, i zna drogę, którą powinniśmy iść. Jasno określa wymagania, warunki i reguły
obowiązujące w tej podroży. Od czasu do czasu daje znak, ze jest z nas zadowolony. W końcu, jeśli
dochowamy mu wierności, da nam pieczęć zbawienia.
Niewykluczone, ze tak bardzo ojcowskie pojmowanie Boga ukształtowane zostało w dużej
mierze przez pokolenia wytęsknionych za ojcem dorosłych chłopców. Zwróćmy uwagę, ze Bóg-
Ojciec daje nam, chłopcom, tak upragnione poczucie szczególnej więzi z Nim i wyjątkowości.
Tylko my możemy zbliżyć się do niego, zostać jego kapłanami i namiestnikami. Dla nas, chłopców,
zarówno tych małych, jak i dużych, jest to sytuacja, która spełnia wszystkie nasze odwieczne
marzenia."


"Mój przyjaciel z dawnych lat, gdy porzucił wspinanie się po skałach, powiedział „W pewnym
momencie wspinanie się na górę staje się czymś łatwiejszym niż życie na nizinach, a z pewnością
łatwiejszym niż spotkanie z kobietą i założenie rodziny. Ponieważ zawsze chciałem robić to, co
trudniejsze, przestaję się wspinać i zakładam rodzinę.""


"Dlatego wśród tych z nas, którzy - niezależnie od wyznania - wybrali stan duchowny i
zdecydowali się na celibat, można często obserwować bardzo niedojrzały stosunek do seksualności i
do kobiet. Wielu z nas po prostu sobie z tym nie radzi. O popełnianych przez duchownych
nadużyciach wobec kobiet słychać ze wszech stron.
Żałosne i godne potępienia seksualne nadużywanie kobiet, a coraz częściej także dzieci, uznać
trzeba za wynaturzony i tragiczny przejaw naszej niedojrzałości, niewiary w to, że można nas
pokochać, i gniewu zrodzonego z odrzucenia przez matkę. Ta niewiara i gniew w połączeniu z
naszą przemożną potrzebą bliskości, dawania i otrzymywania miłości oraz wzbudzania zachwytu
sprawiają, że często zachowujemy się wobec kobiet nieobliczalnie, agresywnie, niegodziwie i
strasznie."

Zdradzony przez ojca - Wojciech Eichelberger

niedziela, 22 kwietnia 2012






















"Astra Taylor: How do you behave ethically if there's no ultimate meaning?



Avital Ronell: Precisely where there isn't guaranteed or palpable meaning, you have to do a lot of work and you have to be mega-ethical, 'cause it's much easier to live life and know that well, that you shouldn't do, and this you should do, because someone said so.

If we're not anxious, if we're okay with things, we're not trying to explore or figure anything out.

So anxiety is the mood, par excellence, of ethicity, I think, you know.
Now, I'm not prescribing anxiety disorder for anyone.

However, could you imagine Mr. Bush, who doesn't give a shit when he sends everyone to the gas chamber or the electric chair? He expresses no anxiety. And they're very proud of this. They don't lose a wink of sleep. They express no anxiety.

This is something that Derrida has taught. If you feel that you've acquitted yourself honorably, then you're not so ethical. If you have a good conscience, then you're kind of worthless.
Like, if you think- "Oh, I gave this homeless person five bucks. I'm great"- then you're irresponsible.

The responsible being is one who thinks they've never been responsible enough. They've never taken care enough of the Other. The Other is so in excess of anything you can understand or grasp or reduce.

This in itself creates an ethical relatedness-a relation without relation, 'cause you don't know-
You can't presume to know or grasp the Other.
The minute you think you know the Other, you're ready to kill them.
You think,
"Oh, they're doing this or this. They're the axis of evil. Let's drop some bombs."
But if you don't know, you don't understand this alterity, it's so Other that you can't violate it with your sense of understanding, then you have to let it live, in a sense."

Z filmu Examined Life, reżyserii Astry Taylor.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Ksiądz

W ciągu ostatniego miesiąca wzrosło moje zainteresowanie chrześcijaństwem.
Udałam się do pobliskiej parafii w celu dokonania apostazji, doszłam jednak do wniosku, że niewiele wiem o tej religii, z której odchodzę, pomimo tego, że się w niej wychowałam. Zaczęły się rodzić we mnie nowe pytania, albo te zapomniane sprzed lat. Umówiłam się z księdzem na rozmowę.
 Przy okazji odkurzyłam książeczkę alumna, żeby móc na bieżąco porównywać przepisy seminaryjne sprzed laty z obecnie panującymi.
Pragnę wspomnieć na marginesie, że specjalnie wybrałam najmłodszego księdza (świeżego), i właśnie tego, a nie innego poleciła mi D., zeszłorocznie bierzmowana, pobierająca u niego nauki.

Pierwsze spotkanie dotyczyło tylko i wyłącznie tematu seminarium.
To, czego się dowiedziałam, można streścić następująco:
Żeby zostać księdzem, trzeba być mężczyzną, po maturze, przejść proces rekrutacyjny (rozmowa, testy pisemne), oraz test psychologiczny. Nie jestem pewna, ale chyba chodzi o MMPI-2.
Życie jest bardzo zorganizowane, bliskie zasadom sprzed wojny:



















































































A tutaj współcześnie:
http://www.przewodnik-katolicki.pl/nr/gniezno/dzien_z_zycia_kleryka.html


Alumni mieszkają w dwuosobowych pokojach, które zmieniają co pół roku.
Przez pierwsze lata obowiązuje nauka przedmiotów ogólnych (filozofia, antropologia kultury, psychologia), następnie przechodzi się do tych trudniejszych: czyli teologia tego i owego: http://www.diecezja.sosnowiec.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=900&Itemid=62

Sutannę otrzymuje się podczas trzeciego roku, po obłóczynach.
Seminarzyści uczęszczają na różne praktyki (do domów opieki, szpitali, hospicjów).
Ksiądz, z którym rozmawiałam odwiedzał więzienie, oraz śmiertelnie chorego chłopca.

Rozmawialiśmy chwilę o byłych księżach i o tym, za co można wylecieć z seminarium, jednak ksiądz nie był w stanie odpowiedzieć mi dokładnie na to pytanie, ponieważ w społeczności seminaryjnej powody wydalenia alumna są tajne.

Nie chce mi się więcej na ten temat pisać. Kto się zainteresował i pragnąłby poznać życie księdza, polecam książki "Byłem księdzem" Romana Jonasza i
 "Porzucone sutanny. Świadectwa byłych księży" ks.Piotra Dzedzeja.
Ksiądz M. był nieco zdziwiony moimi szczegółowymi pytaniami. Chciał wiedzieć jaki jest cel. ... Nie dążyłam do niczego innego niż liźnięcie trochę wiedzy na ten temat. Może trochę w tym rozliczenia z przeszłości rodziny i osobistej, bo czy nie marzyłam w dzieciństwie o zostaniu księdzem?
Czy przynależność do płci jest w stanie unieważnić powołanie kobiety do posługi przy ołtarzu?
Oczywiście w moim przypadku o żadnym powołaniu mowy być nie może.
Chyba, że do agnostycyzmu metafizycznego - buddyjskiego.
 http://ptta.pl/pef/pdf/a/agnostycyzm.pdf

Oprócz tego, zawsze i wszędzie:




Streszczenie drugiej rozmowy z księdzem, tym razem już stricte o bogu, zamieszczę niebawem (nie wiem dokładnie kiedy, bo generalnie to mi się nie chce, a teraz idę ugotować obiad).

niedziela, 11 marca 2012

Z książki Wojciecha Eichelbergera: KOBIETA BEZ WINY I WSTYDU





"Dzisiaj chciałbym się zająć jeszcze raz, w innym nieco wy­miarze, problemem kobiecej seksualności. Zacznijmy od na­mysłu nad tym, w jakiej psychologicznej sytuacji kobiety poja­wiają się na ogół na tym świecie. Przedstawię wam scenariusz opisujący - jak uczy mnie doświadczenie - losy wielu kobiet. Nie znaczy to oczywiście, że dotyczy każdej z nich, nie znaczy też, że jest najgorszym z możliwych. Słuchałem wielu niepo­równanie bardziej dramatycznych i okrutnych opowieści. To scenariusz "uśredniony", dzięki czemu obecne tu kobiety będą mogły, jak myślę, odnaleźć w tej historii fragmenty swoich własnych losów.
*
Smutna historia Małej Dziewczynki
Nie będziemy tu dużo mówić o matce Małej Dziewczynki, ponieważ to, co powiemy o niej samej dotyczy w równym, a często w jeszcze większym stopniu jej matki. Mówiąc więc o Dziewczynce, która ma się właśnie urodzić, jednocześnie opowiadamy historię jej matki. Zaznaczmy tylko, że matka Małej Dziewczynki jest kobietą niezrealizowaną i nieszczę­śliwą, choć może o tym jeszcze nie wiedzieć. Póki co, jest młoda i zakochana w swoim mężu.
Pilnie przestrzega społecznych norm i oczekiwań. Chce być za wszelką cenę w porządku, bo w głębi serca podejrzewa, że coś jest z nią nie tak. Dlatego marzy o tym, aby urodzić syna. Czuje przez skórę, że jest to dla niej szansa nobilitacji. Nie
zdając sobie z tego sprawy, czuje się podobnie jak żona króla, która pragnie urodzić następcę tronu, aby zapewnić sobie przy­chylność męża i narodu.
Los sprawia, że rodzi się jednak Dziewczynka. Matka Dziewczynki czuje się zawstydzona, upokorzona i winna, gdy mąż daje jej do zrozumienia, że nie jest zadowolony z ta­kiego obrotu sprawy i że będą musieli spróbować jeszcze raz. Matka - choć bardzo nie chce - nie potrafi nic poradzić na to, że jej upokorzenie, rozczarowanie sobą i poczucie winy przeistaczają się nieuchronnie w niechęć do jej narodzonego właśnie dziecka. Ta nieakceptowana niechęć pokrywana bywa często deklaracjami wielkiej miłości, radości i nadopiekuńczoś­cią. Mała Dziewczynka zaś, od pierwszych chwil swego życia, a może nawet wcześniej - jeszcze w brzuchu matki - czuje, że atmosfera wokół niej nie jest zbyt przychylna. Przeczuwa, że wkracza w bardzo trudny świat i będzie musiała wynagrodzić swojej mamie, swojemu tacie i całemu światu rozczarowanie, jakim niechcący się stała. Wielkie pytanie "dlaczego?" i towa­rzyszące mu poczucie krzywdy pojawi się w jej umyśle dużo, dużo później.
I tak oto, od początku swojego istnienia, Mała Dziew­czynka skazana jest na nieustanne staranie się o to, aby zostać zaakceptowaną. Tym bardziej, że zachowanie mamy wydaje się potwierdzać, że z Dziewczynką jest coś nie tak. Mama - wbrew temu co deklaruje - nie zajmuje się nią zbyt chętnie. Nie wi­dać w niej zachwytu i entuzjazmu, którego kiedyś doświadczy młodszy brat Dziewczynki. Mała Dziewczynka wyczuwa, że mama przełamuje coś w sobie, gdy karmi ją piersią. Karmi ją krócej, niż będzie kiedyś karmiła jej brata. Niezmierzone szczę­ście obcowania z piersią matki trwa tylko trzy-cztery miesiące. Potem okazuje się, że mama ma jakieś niezwykle ważne sprawy i Dziewczynka coraz rzadziej ją widuje, spędzając wiele czasu pod opieką innych kobiet. Często jest to babcia, mama mamy.
Podobnie rzecz się ma z troską o czystość Małej Dziew­czynki. Mama odczuwa niechęć, a czasami z trudem ukry­wany przed samą sobą odruch obrzydzenia, gdy musi zmieniać
Małej Dziewczynce pieluszki i dbać o czystość jej genitaliów. Ale dla Małej Dziewczynki miłość matki jest najważniejsza. W mozolnym trudzie starania się o matczyne uczucie gubi gdzieś na zawsze odczucie naturalności i niewinności swego ciała oraz niepowtarzalny klimat intymnej i oczywistej z nim więzi. Wkrótce solidaryzuje się w pełni z matką w niechęci do własnego krocza i wszystkiego, co się z nim wiąże. Dzięki temu czuje się bliżej mamy.
Dlatego też, gdy mama - chcąc pozbyć się kłopotu związa­nego z pieluchami - dąży do tego, aby jej córeczka jak najszyb­ciej usiadła na nocniku, Dziewczynka z całych sił stara się jej pomóc, mimo że fizjologicznie nie jest w stanie kontrolować swoich zwieraczy. Cierpliwie i długo wysiaduje na nocniku, choć boli ją pupa i kręgosłup, bo jest jeszcze za słaba, aby sie­dzieć. Ale gdy słyszy jak mama opowiada sąsiadkom i rodzi­nie, że jej córeczka jest taka zdolna, że tak szybko nauczyła się siadać na nocniku, że jest grzeczna i nie sprawia kłopotu - go­towa jest znieść każdą torturę i z całych sił napina podbrzusze, pośladki i całe ciało, usiłując za wszelką cenę kontrolować to, czego kontrolować nie jest jeszcze w stanie.
W końcu mama przejmuje całą kontrolę nad jej wydala­niem. Dziewczynka słyszy wtedy, że ma zrobić teraz i natych­miast, żeby nie robić później, albo że teraz jej robić nie wolno, albo, że będzie siedziała tak długo, aż zrobi.
Mała Dziewczynka pomału dochodzi do wniosku, że ta "brzydka pupa", będąca powodem tak wielu przykrości i kło­potów mamy, z pewnością nie jest częścią jej ciała. Nie wie jeszcze, że odcina się od swojej płci i seksualności.
Jednocześnie zaczynają się problemy z jedzeniem. Mała Dziewczynka traci apetyt. Gdzieś głęboko, nie będąc tego świadomą, wie, że nie zasługuje na to, aby dostać to, czego potrzebuje i tyle, ile potrzebuje. Jednocześnie podświadomie wyczuwa w jedzeniu ten sam gorzki posmak niechęci i po­wściągliwości w dawaniu, którego doświadczała, gdy mama karmiła ją piersią. Dziewczynka bardzo dobrze rozumie mamę
i jak zwykle solidaryzuje się z nią, a więc odmawia sobie sa­mej prawa do jedzenia. Kiedyś być może zrozumie, że w ten sposób odmawia sobie prawa do życia.
Mama powodowana z jednej strony poczuciem winy, a z drugiej gniewem, jaki wzbudza w niej ta niespotykana nie­subordynacja córki - zaczyna gwałtem przełamywać jej opór. Teraz, dla odmiany, Mała Dziewczynka wysiaduje za karę go­dzinami nad talerzem ohydnej, zimnej zupy. Jedzenie zaczyna wiązać się w jej umyśle z czymś przerażającym i mrocznym, nad czym nie panuje. Z drugiej strony Dziewczynka z satys­fakcją odkrywa, że nigdy przedtem nie udało jej się wzbudzić w mamie tak silnych uczuć.
Mama niechętnie słucha jej skarg, nie mówiąc już o płaczu czy krzyku. Żeby uniknąć gniewu mamy i zasłużyć na jej uzna­nie, Mała Dziewczynka zaciska gardło i napina przeponę. Po wielu latach odkryje, że nie potrafi krzyczeć ani głośno płakać i że jej głos jest zbyt wysoki i matowy, brzmi dziecinnie i nie wibruje w brzuchu.
W wyniku tego wszystkiego Mała Dziewczynka zaczyna mieć coraz większe wątpliwości, czy jej ciało w ogóle do niej należy.
Dopiero wiele lat później zrozumie niewypowiedziany, okrutny matczyny przekaz: "skoro już się urodziłaś, to przy­najmniej nie sprawiaj żadnego kłopotu". Szybko uczy się tego, jak godzinami zajmować się sobą gdzieś w kąciku. Mama bar­dzo ją chwali za to, że ma córeczkę tak grzeczną, że często w ogóle zapomina o jej istnieniu.
Gdy Mała Dziewczynka pójdzie już do szkoły, będzie się bardzo pilnie uczyć, ponieważ zobaczy, że sprawia tym przy­jemność mamie i tacie. Przy okazji odkryje, że czytanie po­zwala w fantazji przeżywać to wszystko, czego nie może prze­żywać w rzeczywistości, pozwala wcielać się w różne postacie, wyobrażać sobie niedostępne światy. To, co czyta, często po­twierdza jej poczucie, że coś jest z nią nie tak i że niewiele jej się należy. Z poczuciem oczywistości czyta o losach Kopciuszka
czy Śpiącej Królewny albo inne bajki o księżniczkach zamknię­tych w wieżach przez swoich rodziców i o rycerzach, którzy - z niezrozumiałych dla niej powodów - starają się uwolnić te księżniczki, jakby były czymś niezwykle cennym.
Mijają lata. Dziewczynka pomału dorasta i jej ciało zaczyna się w zadziwiający sposób zmieniać.
Dostrzega, że nieuchronnie staje się kobietą i bardzo ją to niepokoi. Nie chce być dorosłą, kimś podobnym do mamy czy innych kobiet, które zna, bo wydają się jej bardzo nie­szczęśliwe. W dodatku mama nic nie mówi swojej dorastają­cej Dziewczynce o tym, że niedługo będzie miała miesiączkę. Więc gdy się to zdarza po raz pierwszy - Dziewczynka jest przerażona, upokorzona i zawstydzona. Tak się starała i znowu jest brudna.
Razem z Mamą wiedzą, że stało się coś bardzo niedobrego. Najważniejsze, żeby to jakoś ukryć i posprzątać. Żeby nikt się nawet nie domyślił. Dziewczynka przeczuwa, że przeżywa swoje narodziny jako kobiety i matki, ale to, co mogłoby być świętem, staje się czymś bardzo przykrym, upokarzającym i za­wstydzającym.
Nagle w wychowywanie Dziewczynki włącza się ojciec, który przede wszystkim zaczyna dbać o to, by Dziewczynka wracała wcześnie do domu i nie chodziła nie wiadomo gdzie. Gdyby nie to, co wydarzyło się wcześniej, Mała Dziewczynka mogłaby pomyśleć, że stała się nagle kimś ważnym. Ale w isto­cie czuje, że stała się kimś jeszcze bardziej niż dotąd podej­rzanym. Jest traktowana jak ktoś, kto nie jest w stanie pa­nować nad swoim zachowaniem i życiem. Dowiaduje się, że cały świat - a szczególnie chłopcy i mężczyźni - jest czymś bardzo groźnym, a opieka matki i ojca jest dla niej jedynym bezpiecznym schronieniem. Jednocześnie często słyszy, że jest duża i powinna wiedzieć, czego chce.
Gdy pewnego wieczoru spóźniona wraca do domu, zderza się ze strasznym gniewem i oburzeniem rodziców. Dowiaduje się, że jest dziwką, puszczalską albo nawet kurwą, zasługującą - z góry i bez szans na obronę - na potępienie. Przerażona
i upokorzona, obciążona zostaje winą i odpowiedzialnością za coś, z czego nie zdaje sobie sprawy, bo jest od tego odcięta i rzeczywiście nie potrafi tego kontrolować. Nie wie, jak to po­godzić z faktem, że koledzy i inni - nawet obcy - mężczyźni potrafią się nią zachwycić i zwracają na nią uwagę. Czasami wyczuwa, że ktoś chce się do niej zbliżyć, że czerpie przyjem­ność z samego bycia blisko niej. Zupełnie jej się to nie mieści w głowie. Tym bardziej, że ojciec, który do niedawna czasami się z nią bawił i przytulał, a nawet nią zachwycał, nagle zaczął odpychać ją od siebie. Dorastająca Dziewczynka nic z tego nie rozumie. Z rodzicami żyje się jej coraz trudniej. Czuje się jak królewna z jej dziecięcych lektur - zamknięta przez rodziców w baszcie. Pamięta, że wyzwoleniem może być dla niej jedynie odważny rycerz.
W dodatku Dorastającej Dziewczynce przydarza się coś zdumiewającego. Okazuje się, że jej ciało staje się przedmio­tem pożądania ze strony osób ważnych i dorosłych. Wujek, dziadek, starszy brat albo dobry znajomy rodziców zaczynają z niezrozumiałych dla Dziewczynki powodów najbardziej in­teresować się jej kroczem, czyli tym, co w jej odczuciu jest w niej najbardziej podejrzane, brudne i nieładne. Siła tych męskich uczuć i pragnień jest dla niej przerażająca, ale jed­nocześnie jest w tym coś bardzo pociągającego. Dziewczynka nie wie jeszcze, że poruszone w niej zostało odwieczne niespeł­nione pragnienie bycia ważną, upragnioną i kochaną. Często czuje się zupełnie bezbronna wobec siły tego pragnienia. Je­śli ma szczęście i ten, który pierwszy ją docenił znajduje się poza murami ojcowskiego zamku, siła ta sprawi, że ucieknie z rodzicielskiej baszty. Ale, niestety, nie wyrwie się spod rodzi­cielskiej władzy. I choć nasza Dorastająca Dziewczynka prze­żywa silną pokusę użycia swojej świeżo odkrytej seksualnej mocy w relacjach z męskim otoczeniem, to jednak lęk przed własnym, nieznanym ciałem i wypełnieniem się rodzicielskiej klątwy o upadku powstrzymuje ją przed podjęciem samodziel­nego życia.
W takim właśnie stanie wkracza w swoją dorosłość. Odu­rzona niesłychanym doświadczeniem bycia ważną i upragnioną rzuca się w objęcia swojego pierwszego mężczyzny, który staje się jej legitymacją na życie. Nie wie jeszcze i być może nigdy się nie dowie, że zawsze będą jej towarzyszyć uczucia lęku, wstydu i winy, a jej ciało nie będzie do niej należeć. Nato­miast mężczyzna, który ją pokocha, będzie w niej wzbudzał na wpół świadome uczucie zniecierpliwienia i pogardy, niełatwe do pogodzenia z silnie odczuwanym przywiązaniem. Kiedyś odkryje, że gardzi nim za to, że pokochał kogoś tak marnego i podejrzanego jak ona.


Niedługo potem rodzi się kolejna Mała Dziewczynka.
Tak więc, przychodząc na świat, nasza Dziewczynka trafia w bardzo trudną sytuację. Konieczność zmagania się z upo­karzającym i ograniczającym przekazem "skoro się już urodzi­łaś, to przynajmniej nie żądaj niczego więcej" - sprawia, że naturalną strategią przeżycia staje się dla niej intuicyjne wy­chwytywanie tego, czego się od niej oczekuje i spełnianie tych oczekiwań. Rezygnacja z własnych potrzeb oraz gotowość do reagowania na potrzeby otoczenia tworzą w niej predyspozycję masochistyczną, co sprawia, że jest ona w stanie bez protestu znosić cierpienie, a ponieważ nieświadomie uważa, że zasłu­guje na karę, obwinia siebie również za to, że to cierpienie ją spotyka.
Gdy Mała Dziewczynka stanie się kobietą, będzie jej bar­dzo trudno pozbyć się tego dziedzictwa. Trudno jej będzie zdać sobie jasno sprawę z własnych potrzeb i uczuć, z wła­snych granic, z obszaru własnej autonomii w relacjach z in­nymi ludźmi. Niełatwo będzie właściwie reagować na przemoc i różne formy inwazji czy gwałtu ze strony otoczenia i przestać czuć się winną za wszystko, co się jej przydarza.

Spróbujmy się wczuć w sytuację dorastającej Dziewczynki. Urodziła się niechciana, jej matka była upokorzona, a ojciec
rozczarowany. Nie wolno jej było niczego chcieć, nagradzana była za niesprawianie kłopotu, torturowana na nocniku, co do­kończyło dzieła uprzedmiotowienia jej ciała i utraty kontaktu z nim. Taka Dziewczynka nagle dowiaduje się, że jej ciało jest atrakcyjne dla kogoś ważnego dla niej, że posiada tajemni­czą moc przyciągania mężczyzn. Przed jakim dylematem staje wtedy taka dorastająca kobieta? W zależności od tego w ja­kim społecznym i obyczajowym klimacie wzrastała, może stać się świętą, czyli całkowicie zanegować swoją seksualność albo wypełnić rodzicielskie proroctwo i stać się "kurwą". Tym, co stawia ją wobec tej - dramatycznej acz pozornej, jak to dalej wykażemy - alternatywy, jest lęk, który bierze się z poczucia braku kontroli nad własnym ciałem i jego potrzebami.
Brak kontaktu z własnym ciałem może sprawić, że nasza Dorosła Dziewczynka doświadcza go jako czegoś na kształt bestii - niezrozumiałej, nieobliczalnej, i tajemniczej. Brakuje jej możliwości przejrzystego doświadczania wrażeń i sygnałów płynących z ciała, brakuje też kategorii do nazywania tego, co się z nią dzieje, nie mówiąc już o rozumieniu. Gdy nadchodzi czas, kiedy jej ciało dojrzewa, staje się ciałem kobiety i wzbu­dza zainteresowanie mężczyzn, pojawia się uzasadniony lęk, że nie będzie ona w stanie zapanować nad całym obszarem potrzeb związanych z seksem. Ten lęk czasami podpowiada jej, aby szukać trzeciej drogi i stać się "syreną"- rybą od pasa w dół, sprawić, by nogi zrosły się w ogon i definitywnie odciąć się od dolnej części ciała.
Syreny były różnie przedstawiane. Najlepiej znany nam wi­zerunek - z mieczem i tarczą - jest w kontekście naszych roz­ważań dość wymowny. Odcięcie siebie od pasa w dół stwa­rza konieczność skompensowania utraty seksualnej tożsamości. Nasza kobieta staje się więc kobietą walczącą, kobietą, która używa męskich atrybutów walki, wchodzi w męski rodzaj ry­walizacji, podporządkowuje sobie mężczyzn. Wprawdzie na pół świadomie wabi i przyzywa, poruszana głębokim pragnie­niem zrealizowania swojej kobiecości, ale w bliskim związku z mężczyzną doświadcza lęku i niemożności zaoferowania cze­gokolwiek.
Trzecim możliwym wyborem, wyrastającym z tego samego korzenia, jest stanie się "kurwą". Wtedy nasza Dorosła Dziew­czynka wprawdzie w zasadniczo różny sposób używa swego ciała, ale nadal jest ono dla niej przedmiotem. Zorientowawszy się, że jej ciało budzi pożądanie, ale nie mając z nim kontaktu, swobodnie używa swego wyobcowanego organizmu po to, aby się jakoś w życiu urządzić.
W dodatku prostytuowanie i poniżanie swego brudnego, nie lubianego ciała staje się dla niej formą samokarania, robie­nia z ciałem tego na co ono i tak zasługuje, traktowaniem go zgodnie z tym, jak było traktowane przez opiekunów i religię. W ten sposób prostytucja staje się praktykowaniem pseudo­cnoty samoponiżenia.
Dylemat: święta, syrena czy ladacznica w istocie nie jest dylematem. Są to jedynie trzy sposoby radzenia sobie z tym samym deficytem, z tym samym zranieniem. Nie jest to ża­den wybór, choć może sprawiać wrażenie wyboru. W istocie święta, syrena i ladacznica są - psychologicznie rzecz biorąc - w identycznej sytuacji.
Prawdziwe rozwiązanie polega na tym, aby kobieta mo­gła odzyskać swoje ciało, stać się podmiotem swojego życia i dzięki temu odzyskać własną tożsamość. Wówczas nie będzie potrzeby stawania się ani świętą, ani kurwą z rodzicielskiej klą­twy. Pojawi się możliwość realizowania całego zanegowanego potencjału kobiecości.
Zdecydowana większość klientów psychoterapii to kobiety. Świadczy to o tym, że człowiek - kobieta szuka swojej toż­samości i godności. Stąd biorą się też liczne stowarzyszenia kobiece. To bardzo cenne i potrzebne. Niestety, grożą im ma­nowce poszukiwania tożsamości przez konfrontację i walkę z wrogiem - mężczyzną. Na szczęście kobiety coraz częściej i wyraźniej widzą, że to zbyt łatwa droga, aby mogła pro­wadzić do celu, a prawdziwym źródłem ich cierpienia jest to, że kiedyś, dawno, dawno temu przerwany został łańcuch przekazu pozytywnego wzorca kobiecości. Dlatego tak rzadko matka jest w stanie nauczyć córkę bycia kobietą i przekazać jej poczucie godności, radości i autonomii, przyrodzone tej for­mie istnienia na równi z formą istnienia, zwaną mężczyzną. Dlatego tak rzadko córka może usłyszeć od matki, że jest dla niej ważniejsza od "niego", a przynajmniej tak samo ważna, kimkolwiek byłby ten "on" - bratem, ojcem, mężem, kochan­kiem czy nawet patriarchalnym Bogiem. Tak rzadko doświad­cza matczynej lojalności i solidarności.
Ważną sprawą dla kobiet jest poszukiwanie kobiecych przyjaźni. W psychologicznej literaturze kobiecej coraz częściej kobiet podnosi się wagę tego doświadczenia i ostrzega się młode ko­biety, które wychodzą z domu, spod opieki matki i ojca, przed natychmiastowym wychodzeniem za mąż (a wiele z nich tak niestety robi). Kobiety potrzebują takiego okresu w swoim dojrzałym życiu, w którym mogą pobyć wśród innych kobiet po to, aby pomagać sobie nawzajem w poszukiwaniu arche­typu kobiecości. Wtedy dopiero pojawia się szansa na to, że mężczyzna w ich życiu nie stanie się ani znienawidzonym wy­bawicielem, ani upragnionym wrogiem."

środa, 29 lutego 2012

Ostatnimi czasy dużo rozmyślam na tematy religijne. W ręce wpadło mi opracowanie wczesnego chrześcijaństwa Józefa Kellera, ale nie o tym ja chciałam... Właśnie przez to, że dużo o tym czytam, śniło mi się, że kolega należał do sekty chrześcijańskiej. Spotkałam go z jego grupą gdzieś na ulicy, byli bardzo roztańczeni, rozśpiewani i uradowani. Widząc moje zamyślenie, powiedział: "Ej, Aga, za dużo o tym myślisz. Po prostu wstąp do nas i będzie fajnie". Guru dał mi formularz, w którym miałam napisać, czy chcę być namawiana do zapisania się, czy nie, i dlaczego. Wyłuszczyłam im mnóstwo argumentów przeciwko takiej ulicznej, religijnej agitacji. Wśród nich znalazły się również wzmianki o agnostycyzmie buddyjskim i o tolerancji dla innych wyznań. Formularz został dostarczony do sekretarki, która leżała w mojej wannie, a ja siedząc obok niej, jadłam kanapkę i patrzyłam jak czyta. :) Ale to już nieważne, zresztą nastąpił koniec snu.
  Jeszcze pół roku temu nie widziałam przyszłości świata z religiami. Teraz zaczynam sobie odpuszczać. Czy to nie wszystko jedno, w kogo kto wierzy, dopóki nie robi innym krzywdy?
 Nie wiem skąd taka nie-nagła zmiana we mnie. Mogę jedynie podejrzewać, że wszelkie skrajności prowadzące do nieporozumień albo nietolerancji są niezgodne z moją naturą i usposobieniem. Żal mi tych antychrześcijańskich ateistów i antyateistycznych chrześcijan, i tego jak na siebie plują. Nadal denerwuje mnie kościół katolicki, który niech lepiej turla dropsy, niż zjada nasze pieniądze. Ciągle uważam celibat za coś groźnego i niebezpiecznego w skutkach. Ale jednak w pełni zgadzam się ze słowami Daniela Dennetta, który porównał mem religijności do symbiontów.
"Religia przeżywa, bo może.
Tak się składa, że jest ona w stanie wykorzystywać ludzkich nosicieli i rozprzestrzeniać się dalej i dalej.
Nie służy ona niczemu innemu oprócz siebie samej.
I to był cel istnienia pierwotnej populacji ponadnaturalnych sprawców: służyli okupowaniu umysłów, w których się znalazły.
Mają swoje własne przystosowanie, bez względu na to czy robią dla nas coś dobrego.
Niektóre mogą nam szkodzić, niektóre mogą czynić wiele dobrego, a niektóre mogą być neutralne.
...
W terminologii ewolucyjnej mówimy o trzech typach symbioz:
1. właściwych pasożytach, które są szkodliwe, obniżające przystosowanie żywiciela,
2. neutralnych
3. i tych które przynoszą korzyść poprawiając przystosowanie żywiciela, jak na przykład w waszych jelitach. Bez tej flory bakteryjnej nie moglibyście żyć. Są kluczowe dla waszego życia, więc z pewnością nie chcielibyście się ich pozbyć.
Tak nawiasem, gdy tu siedzicie, składacie się z około 100 bilionów komórek.
Jaki ich procent stanowią ludzkie komórki, czyli eukariotyczne komórki Homo Sapiens z ludzkim genomem?
około 10%.
9 na 10 komórek nie są ludzkie. Mają one swoje własne DNA, są symbiotycznymi gośćmi, i należą do wszystkich trzech kategorii. Większość z nich nie obniża bardzo waszego przystosowania, dzięki temu możecie tu być.
Niektóre mogą nieco obniżać przystosowanie żywiciela, (ból szyi albo inny, grzybica stóp, takie rzeczy).
Bez niektórych nie moglibyście żyć.
Nie bądźcie więc zniesmaczeni waszymi symbiontami. Są liczniejsze od was. I większość jest w najgorszym przypadku nieszkodliwa.
Chciałbym powiedzieć to samo o kulturalnych symbiontach, które opanowują wasze mózgi. Niektóre z nich są cudowne, nie moglibyście bez nich żyć. Niektóre są okropne, ale nie możecie się ich pozbyć.
I wreszcie są takie, które nie są ani tu ani tu.
Wszystkie one mają swoje własne przystosowanie.
To daje wam patrzenie z perspektywy memów."

niedziela, 12 lutego 2012

Fajnie, co?

Niegdyś wisiało na słupie ogłoszeniowym przy lokalnym sklepie spożywczym:



















Niestety strona podana na ulotce nie działa. :(
 O sekcie Niebo można poczytać tu:
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1399


Nie wiem, jak można wymyślić takie dziwne rzeczy.
Szaleńców religijnych nie brakuje w każdym wyznaniu, polecam książkę Jacka Sieradzana pt: "Szaleństwo w religiach świata".
Przeczytałam w niej m.in. o Ewagriuszu z Pontu, który szczególnie wrył mi się w pamięć. Ewagriusz był zapewne jednym z tych delikatnych chłopców, którzy w imię Boga potrafili niesamowicie umęczyć swoje ciało.
Z powodu wyrzutów sumienia za swoje grzechy postanowił rozebrać się do naga i znosić ugryzienia kleszczy.
Uwaga:  w książce jest wiele opisów o wiele bardziej masakrycznych i niesmacznych, włączając uprawianie seksu z nieboszczykami, bądź spożywanie z trupiej czaszki.