niedziela, 1 września 2013

Wpis z innego bloga pt: "Not everyone will understand your journey…"

Udostępniam, niestety tylko po angielsku, jeden z najlepszych postów blogowych, jakich kiedykolwiek czytałam:
 Not everyone will understand your journey…

The only person that is truly aware of your emotions, your intentions, or your interpretation of experiences (which is all they can be), is you.
As much as others may — at most times — identify with you or your actions, it is impossible to go through life without occasionally being misunderstood. While you can control what you say or how you act, you cannot always control how others choose to interpret it.
And at times, it may seem that no matter how hard you try to explain yourself to others, they just don’t “get it”.
This should be expected.
Not everyone will understand your journey. That’s fine. It’s nottheir journey to make sense of. It’syours.
It may help to remember that you don’t have to explain yourself or justify your actions to others unless you want to.
The need to explain one’s self is often prompted by fear and the desire to control the outcome of a conversation — for both validation and approval. Just because someone doesn’t agree with your explanation or decisions doesn’t mean you’ve done something wrong.
If you are truly in love with your decisions, the more confident you will be that it doesn’t matter what others think of them.
Just because someone doesn’t understand your journey, it doesn’t mean you’re wrong or heading in the wrong direction. There can be — and often are — multiple paths to the same destination.
And if the path you’re taking through life is along a road less traveled, then it will by its very nature, be less understood and less able to be identified with by those following more conventional routes.
Again, this should be expected.
“Two roads diverged in a wood and I took the one less traveled by, and that has made all the difference.” – Robert Frost
What can sometimes start as a simple quest for gathering feedback from others can sometimes lead to a battle of differing opinions.
Learn to listen to feedback with an open mind, but not take it personally when someone doesn’t “get” or agree with you or your decisions.
“There is a huge amount of freedom that comes to you when you take nothing personally.” — Don Miguel Ruiz
Realize that when all is said and done, you can choose not to let the feedback you’ve received from others have an impact on your decision making process or your journey.
“Listen, smile, agree, and then do whatever the f*ck you were gonna do anyway.” — Robert Downey Jr.
And also realize that you are in control of your emotions. You don’t have to go into the defensive emotional state when having a disagreement or when someone is critical of you or something you’ve done. Remember that this heightened emotional state is most often motivated by your insecurities and need to be accepted.
As I’ve written before, you can not please everyone, nor should it be your goal to try. What others think of you, your ideas, your decisions, or your journey isn’t nearly as important as what you think of these things.
The more confident you are in yourself, the less concerned you will be about what others think of you (for good or ill) — and oddly, the more people will tend to respect you for it.
"Not everyone will understand your journey. That's fine. It's not their journey to make sense of. It's yours." - Zero Dean
See this pin on Pinterest
Not everyone will understand your journey. That's fine. It's not their journey to make sense of. It's yours.
See this pin on Pinterest

środa, 21 sierpnia 2013

AgaZikaron w poszukiwaniu Umysłu

Myślę, że już czas zacząć spisywać moje początki na ścieżce Zen.

Zaczęło się.... nie pamiętam kiedy :)

Chyba od tego, że jako dziecko bardzo mnie rozczulały małe istoty i w wieku przedszkolnym pragnęłam z całego serca nakarmić mrówki chlebkiem, który dała mi mama.
Na wakacjach uwielbiałam chodzić samej po polu i udawać Pocahontas ("Ona ma ducha swej matki. Biegnie, gdzie poniesie ją wiatr..." :) hehe :) ).
Wypełniało mnie wtedy takie uczucie, jakie Dawkins nazywa romantycznym obserwowaniem przyrody. Takie uczucie, jakiego nie sposób opisać bez ocierania się o kicz, więc zaprzestanę prób.

W liceum z moją koleżanką Aś. planowałyśmy uciec do klasztoru w Tybecie, ale buddyzm nadal pozostawał dla mnie niedostępny i ukrywał się pod kategorią: "egzotyka". Może to przez moją katolickość, która wzrosła, jak miałam problemy w domu, a człowiek w chwili dyskomfortu ucieka się do czegoś, co zna. Katolicyzm dobrze znałam, od dzieciństwa. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Lubiłam czytać Erica Emmanuela Schmitta (ateista, który się nawrócił na chrześcijaństwo). Jego książki były akurat na ten czas, zwłaszcza: "Przypadki Adolfa H.". Jego koncepcja mówiąca o tym, że każdy z nas mógłby byś Hitlerem bardzo mi zapadła w pamięć. Właściwie do tej pory często sobie tak wyobrażam, mogłabym być tym/tą i tamtym/tamtą, czasem wkurza mnie mówienie o chuliganach, zbrodniarzach jak o nieludzkich bestiach.

Od czasów licealnych otarłam się o skrajny ateizm (wojujący) oraz o islamofobię. Po książce "Byłem Księdzem" R.Kotlińskiego chciałam ratować Polskę przed księżmi ;). Z radykalizmu do radykalizmu.
Ciężkie czasy ciemności, ale są i z tego pożytki. Zainteresowałam się religiami. Natknęłam się na Hermanna Hessego, a mój przyjaciel wspomniał, że na podstawie jego książki powstał utwór "Posłuchaj, Siddhartho"
Tymon & The Transistors - Posłuchaj, Siddhartho
Przeczytałam, wspaniałe. Polecam. Sama chciałabym przeczytać po raz kolejny, ale boję się, że nie będzie tak pięknie, jak za pierwszym razem ;).

Nie był to jednak punkt zwrotny w rozwoju duchowym.
W marcu 2012, kiedy chodziłam do księdza na pogaduszki (jego również chcialam ratować przed samym sobą ;)), temat kilka razy zszedł na buddyzm. Ksiądz oczywiście skrytykował go, bo to nie jest pełnia prawdy. To na mnie podziałało odwrotnie. Poczułam, że katolicyzm z tą swoją pełnią prawdy nie moze być w pełni prawdziwy, a przynajmniej nie dla mnie, jeśli uważa się to za pewnik. Podczas herbatki u koleżanki, jej szanowny chłopiec przypomniał mi o moim niezrealizowanym marzeniu z liceum - o Tybecie.
Ona na to odpowiedziała: "Bliżej do Tybetu, niż na psychoterapię".
Coś w tym było!
Zapisałam się na psychoterapię tuż po przeczytaniu książki "Kobieta bez winy i wstydu" Wojciecha Eichelbergera. Może nie decydującym, ale dość znaczącym elementem tej decyzji, było to, że książka zdjęła mi z bark odpowiedzialność i winę za swój stan emocjonalny. (Chodzi mi głównie o nieśmiałość, która okresowo przeradzała się w kulę u nogi). Może społeczeństwo? Może rodzice? A może nauczyciele, którzy powielali dyskryminujący kobietę wzorzec?
Chciałabym wspomnieć, że Wojciech Eichelberger odczarował mit o Adamie i Ewie i to było bardzo ważne, ponieważ to pozwoliło mi nadal pokładać nadzieję i interesować się chrześcijaństwem, aż trafiłam na grupę medytacyjną Bogdana Białka z Kielc.

Byłam już, co prawda po lekturze Trzech Filarów - Philipa Kapleau, i po apostazji, ale pewne uwarunkowania i wpojone wartości chrześcijańskie nie opuściły mnie do końca.
Wraz z Bogdanem Białkiem i kilkunastoma ludźmi z różnych stron Polski i z różnych wyznań posmakowałam trochę innego chrześcijaństwa niż to powszechne. Medytowaliśmy w milczeniu przez dwa i pół dnia.
Naprawdę wspaniałe przeżycie. Na koniec, przy stole, jak już opowiadaliśmy o swoich wrażeniach zostałam pochwalona za swoją wypowiedź o wrogach, którzy w rezultacie są urojeniem, i to złożyło się na pełnię mojego zadowolenia.
Wracałam do domu pociągiem, a uczucie przyjemnego chłodu i lekkiego ucisku nie opuszczało miejsca pomiędzy moimi oczyma (może trzecie oko mi się otwierało? :P).

Karczówka (klasztor Pallotynów, w którym odbyło się odosobnienie) wywarł na mnie spore wrażenie. Odwiedzałam to miejsce jeszcze kilka raz i jadę tam jutro na kilka dni. Zawsze porozmawiam sobie z ks. Adamem, który jest miło do mnie nastawiony mimo tego, że powiedziałam mu na samym wstępie, że jestem apostatką i ogólnie boję się księży.

To tyle... Ciąg dalszy nastąpi.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Daniel Waples - hang drum solo



Hang - instrument, który ma tylko 13 lat i przypomina UFO :)

Mariusz robi zdjęcia: 111

Mariusz robi zdjęcia: 111
Cytując swojego fb: "Związek między mną, a zdjęciami nocnymi jest o tyle dziwny, że ja zwyczajnie nie potrafię dostrzec w takiej fotografii niewiele innych wartości niż techniczne. Zawsze będzie to dla mnie fotografia pocztówkowa, wzbudzająca jedynie pojedynczego "ach-a", w porywach - "och!-a". 
Drugą stroną medalu jest proces tworzenia czegoś w stylu zdjęcia poniżej. Wyjście na ryby jest niczym w porównaniu do celowania w jakiś ciemny punkt, wyobrażania sobie kadru, wyciszenia przy 30min naświetlaniu i oglądaniu świeżego obrazka, kawałka krajobrazu, który jest przed nami, a którego to nasz wzrok nie jest w stanie zarejestrować. Magia, choć kiczem trąca.
Wciąga to cholernie, dlatego też takie prace będę publikował."

23:00-05:30/kilka zdjęć/mazowiecki koniec świata/ciemości/oaza spokoju.






niedziela, 21 lipca 2013

sobota, 15 czerwca 2013

Sadzonki za darmo

Wspaniała akcja odbyła się dziś podczas Garażówki przy Nowym Teatrze. Sadzenie roślin do doniczek, ugniatanie, podlewanie, zabieranie do domu :)

Organizatorem miniwarsztatów była Iga Kołodziej z organizacji SIE-JE W MIEŚCIE.

Poziomki, tymianek i bazylia, dzień pierwszy:



niedziela, 12 maja 2013

Pan Wojciech-the sinner


2 wiersze pana Wojciecha, którego poznałam na Karczówce podczas majówki:


Prawdziwy Przyjaciel wg Pana Boga
"Gdzie szczyt człowieczeństwa?
Przyjaźń damsko-męska!
A cóż jest ponad nią?
Tylko przyjaźń ze mną!"


Cała prawda o kobietach wg Pana Boga
"Tylko kobiety w prezencie skarb mają
W każdym wieku w urodzie dojrzewają,
A ten kto powyższego dostrzec nie chce
Niech zamknie oczy, a zobaczy sercem!"

Dostałam od pana Wojciecha więcej wierszy do przeczytania, ale niestety, Panie Wojciechu, wierszowane wyznania grzeszników-żałobników nie są w moim guście.