środa, 21 sierpnia 2013

AgaZikaron w poszukiwaniu Umysłu

Myślę, że już czas zacząć spisywać moje początki na ścieżce Zen.

Zaczęło się.... nie pamiętam kiedy :)

Chyba od tego, że jako dziecko bardzo mnie rozczulały małe istoty i w wieku przedszkolnym pragnęłam z całego serca nakarmić mrówki chlebkiem, który dała mi mama.
Na wakacjach uwielbiałam chodzić samej po polu i udawać Pocahontas ("Ona ma ducha swej matki. Biegnie, gdzie poniesie ją wiatr..." :) hehe :) ).
Wypełniało mnie wtedy takie uczucie, jakie Dawkins nazywa romantycznym obserwowaniem przyrody. Takie uczucie, jakiego nie sposób opisać bez ocierania się o kicz, więc zaprzestanę prób.

W liceum z moją koleżanką Aś. planowałyśmy uciec do klasztoru w Tybecie, ale buddyzm nadal pozostawał dla mnie niedostępny i ukrywał się pod kategorią: "egzotyka". Może to przez moją katolickość, która wzrosła, jak miałam problemy w domu, a człowiek w chwili dyskomfortu ucieka się do czegoś, co zna. Katolicyzm dobrze znałam, od dzieciństwa. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Lubiłam czytać Erica Emmanuela Schmitta (ateista, który się nawrócił na chrześcijaństwo). Jego książki były akurat na ten czas, zwłaszcza: "Przypadki Adolfa H.". Jego koncepcja mówiąca o tym, że każdy z nas mógłby byś Hitlerem bardzo mi zapadła w pamięć. Właściwie do tej pory często sobie tak wyobrażam, mogłabym być tym/tą i tamtym/tamtą, czasem wkurza mnie mówienie o chuliganach, zbrodniarzach jak o nieludzkich bestiach.

Od czasów licealnych otarłam się o skrajny ateizm (wojujący) oraz o islamofobię. Po książce "Byłem Księdzem" R.Kotlińskiego chciałam ratować Polskę przed księżmi ;). Z radykalizmu do radykalizmu.
Ciężkie czasy ciemności, ale są i z tego pożytki. Zainteresowałam się religiami. Natknęłam się na Hermanna Hessego, a mój przyjaciel wspomniał, że na podstawie jego książki powstał utwór "Posłuchaj, Siddhartho"
Tymon & The Transistors - Posłuchaj, Siddhartho
Przeczytałam, wspaniałe. Polecam. Sama chciałabym przeczytać po raz kolejny, ale boję się, że nie będzie tak pięknie, jak za pierwszym razem ;).

Nie był to jednak punkt zwrotny w rozwoju duchowym.
W marcu 2012, kiedy chodziłam do księdza na pogaduszki (jego również chcialam ratować przed samym sobą ;)), temat kilka razy zszedł na buddyzm. Ksiądz oczywiście skrytykował go, bo to nie jest pełnia prawdy. To na mnie podziałało odwrotnie. Poczułam, że katolicyzm z tą swoją pełnią prawdy nie moze być w pełni prawdziwy, a przynajmniej nie dla mnie, jeśli uważa się to za pewnik. Podczas herbatki u koleżanki, jej szanowny chłopiec przypomniał mi o moim niezrealizowanym marzeniu z liceum - o Tybecie.
Ona na to odpowiedziała: "Bliżej do Tybetu, niż na psychoterapię".
Coś w tym było!
Zapisałam się na psychoterapię tuż po przeczytaniu książki "Kobieta bez winy i wstydu" Wojciecha Eichelbergera. Może nie decydującym, ale dość znaczącym elementem tej decyzji, było to, że książka zdjęła mi z bark odpowiedzialność i winę za swój stan emocjonalny. (Chodzi mi głównie o nieśmiałość, która okresowo przeradzała się w kulę u nogi). Może społeczeństwo? Może rodzice? A może nauczyciele, którzy powielali dyskryminujący kobietę wzorzec?
Chciałabym wspomnieć, że Wojciech Eichelberger odczarował mit o Adamie i Ewie i to było bardzo ważne, ponieważ to pozwoliło mi nadal pokładać nadzieję i interesować się chrześcijaństwem, aż trafiłam na grupę medytacyjną Bogdana Białka z Kielc.

Byłam już, co prawda po lekturze Trzech Filarów - Philipa Kapleau, i po apostazji, ale pewne uwarunkowania i wpojone wartości chrześcijańskie nie opuściły mnie do końca.
Wraz z Bogdanem Białkiem i kilkunastoma ludźmi z różnych stron Polski i z różnych wyznań posmakowałam trochę innego chrześcijaństwa niż to powszechne. Medytowaliśmy w milczeniu przez dwa i pół dnia.
Naprawdę wspaniałe przeżycie. Na koniec, przy stole, jak już opowiadaliśmy o swoich wrażeniach zostałam pochwalona za swoją wypowiedź o wrogach, którzy w rezultacie są urojeniem, i to złożyło się na pełnię mojego zadowolenia.
Wracałam do domu pociągiem, a uczucie przyjemnego chłodu i lekkiego ucisku nie opuszczało miejsca pomiędzy moimi oczyma (może trzecie oko mi się otwierało? :P).

Karczówka (klasztor Pallotynów, w którym odbyło się odosobnienie) wywarł na mnie spore wrażenie. Odwiedzałam to miejsce jeszcze kilka raz i jadę tam jutro na kilka dni. Zawsze porozmawiam sobie z ks. Adamem, który jest miło do mnie nastawiony mimo tego, że powiedziałam mu na samym wstępie, że jestem apostatką i ogólnie boję się księży.

To tyle... Ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz